Polityczna lekcja inteligencji emocjonalnej
Spotkania, konflikty, protesty - każda z tych okazji to sprawdzian, na ile aktorzy życia publicznego radzą sobie z emocjami własnymi i innych. Te okazje mnożą się w trakcie kryzysu lub roku wyborczego. I choć eksperci uparcie powtarzają „słuchaj”, politycy wolą mówić. Ba! Wolą pouczać. A czy sami odrobili lekcję z inteligencji emocjonalnej?
Wyobraźmy sobie, że do baru wchodzi znany muzyk. Jest w towarzystwie żony. Jedzą coś, rozmawiają, gdy chcą już wyjść, muzyka zaczepia jeden z gości i pyta: dlaczego fałszował Pan na ostatnim festiwalu? Muzyk ma zasadniczo trzy wyjścia z tej sytuacji. Pierwsze: może udać że nie słyszał i opuścić lokal. Drugie: może powiedzieć do krytyka, że ten nie ma pojęcia o muzyce i zwrócić mu uwagę, że zaczepia go w czasie wolnym. Trzecie: zapytać, czy może się dosiąść, zaproponować coś do picia i na spokojnie wysłuchać. Posłuchać nie tylko tego, co krytyk ma do powiedzenia na temat rzekomo (lub prawdziwie) fałszywych dźwięków, ale po prostu poznać go bliżej: od kiedy interesuje się muzyką, na jakich był koncertach etc. Jeśli muzyk wybierze pierwsze rozwiązanie, wyjdzie na ignoranta, jeśli wybierze drugie- wyjdzie na aroganta. A co jeśli wybierze trzecie? Trzecie rozwiązanie paradoksalnie zwiększa szansę, że sprzeda kolejną płytę. I to właśnie temu człowiekowi, który jeszcze przed chwilą zarzucał mu fałszowanie na scenie. Dlaczego?
Bądź świadomy potrzeb odbiorcy i okoliczności. W końcu bądź świadomy tego, że kampanijny wynik „testu” na inteligencję emocjonalną, nie jest dany raz na zawsze.
dr Milena Drzewiecka, psycholog, Uniwersytet SWPS
Skomplikowane wrogiem prostego
W procesualnym modelu perswazji Williama McGuire’a ostateczny efekt komunikatu perswazyjnego zależy od co najmniej pięciu etapów jego przetwarzania: uwagi, zrozumienia treści, ulegania argumentom, utrzymywania zmienionej postawy i wykorzystania we własnym zachowaniu. Skupmy się na dwóch pierwszych, bo bez odbioru przekazu nie ma szans na uległość (i głos wyborczy). W przypadku wyborów jest jasne, że najpierw kandydaci/partie muszą zostać zauważeni. Stąd szeroko pojęty spin, konferencje, spotkania, spoty etc., by tylko media (i wyborcy) nie zapomnieli… Wybory mają charakter masowy, a więc przeważają ci, którzy wolą przekazy proste od złożonych. Proste nie znaczy prostackie. Program ma charakter obietnicy a nie projektu ustawy. Od paragrafów ważniejsze stają się symbole. Od punktów i podpunktów to, co George Lakoff nazywa ramami, czyli struktury myślowe, które nadają zjawiskom określone znaczenia. Hasło wyborcze może być zapowiedzią lub esencją programu. I nie bez powodu hasła te bywają wieloznaczne.
Uszy zamiast ust
Lubimy, gdy ktoś nas słucha i wyraża zainteresowanie. Doceniamy, gdy ktoś potrafi przyjąć naszą perspektywę (co nie znaczy, że musi się z nami od razu zgadzać). Konflikty częściej wywołują nieprzemyślane komentarze niż spokojna rozmowa. Wysłuchanie krytyka czy osoby z problemami (pomijając sytuacje skrajne) zwykle obniża temperaturę sporu. Nie udało się to np. Andrzejowi Dudzie i jego żonie podczas czerwcowej wizyty w KFC. Co łączy prezydenta z muzykiem z historii na wstępie? Obaj są osobami publicznymi. Rozpoznawalność (a tym bardziej urząd) sprawia, że trzeba się liczyć z zaczepkami innych. To mogą być fani, ale to mogą - i często są - krytycy. Co więcej, nie zawsze są to krytycy kompetentni. Kobieta z restauracji nie musiała być znawcą prawa, a człowiek z baru nie musiał być dyplomowanym muzykiem. Co łączy tych dwoje? Zaangażowanie. Jedno i drugie uznało, że temat jest ważny. Nie można zresztą wykluczyć, że jedno i drugie wcześniej lubiło słuchać muzyka/polityka, ale ostatnio się na nim zawiedli. Jedno i drugie postawiło osobę publiczną przed „testem” z inteligencji emocjonalnej. A jak ten test wygląda w kampanii samorządowej?
Język (i) obcy
Spójrzmy na dwóch konkurentów o fotel prezydenta Warszawy. Kiedy w sierpniu Patryk Jaki przekonywał w Bułgarii, że sofijskie metro zbudowano szybciej niż warszawskie, głos krytyki usłyszał od miejscowego aktywisty. Prowizoryczna konferencja przeszła w anglojęzyczną wymianę zdań. Jaki nie uciekł, nie zaatakował rozmówcy, ale i nie poradził sobie z językiem angielskim. Gdyby zadał pytanie rozmówcy i go słuchał, miałby czas na poznanie jego racji i opanowanie zdenerwowania. Konkurent Jakiego- Rafał Trzaskowski zaczepiony przez cudzoziemców przy Placu Zbawiciela w Warszawie pokazał, że swobodnie posługuje się językiem angielskim i włoskim. Sęk w tym, że też więcej mówił niż dał mówić innym. Słynny wpis Trzaskowskiego na Facebooku przy okazji rocznicy śmierci Bronisława Geremka („referowałem credo Edgara Morina…”) był świadectwem inteligencji (znajomość języka francuskiego, literatury, sztuki etc.), ale nie inteligencji emocjonalnej.
Żeby rządzić, trzeba zarządzać
Inteligencja emocjonalna (EI, od ang. emotional intelligence) wywodzi się od inteligencji społecznej. W ujęciu Golemana (który choć jej nie zdefiniował jako pierwszy to najbardziej spopularyzował) EI to zdolność do rozpoznawania emocji i sprawnego zarządzania sobą i relacjami z innymi. Inteligentny emocjonalnie lider ma szereg umiejętności. Po pierwsze umie spojrzeć na siebie realistycznie, rozpoznaje i reguluje własne emocje, co pozwala mu odpowiednio reagować w trudnych sytuacjach. Po drugie, dysponuje empatią i motywacją. W połączeniu z innymi umiejętnościami społecznymi pomaga to budować relacje z innymi i zarządzać zespołami. Cytując Golemana „inteligencja emocjonalna to warunek sine qua non przywództwa”. Warunek, o którym w kampanii politycy starają się jeszcze pamiętać. Co ciekawe, zapominają o tym sztabowcy. We wspomnianej Sofii współpracownicy Jakiego próbowali odeprzeć pytania po angielsku, mówiąc że kandydat nie ma czasu. Spotkanie z krytykami to nie jest konflikt z cyklu fight or flight (z ang. walcz lub uciekaj). To raczej zadanie z cyklu be aware, czyli bądź świadomy. Bądź świadomy potrzeb odbiorcy i okoliczności. W końcu bądź świadomy tego, że kampanijny wynik „testu” na inteligencję emocjonalną, nie jest dany raz na zawsze.
Mieć rację czy serce?
Historia polskiej polityki pełna jest błędów, na których można się uczyć. Od premiera Włodzimierza Cimoszewicza, który w 1997 roku tłumaczył na terenach zalanych powodzią, że „trzeba się ubezpieczać”, przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, który w kampanii w 2015 roku na pytanie, jak żyć za 2 tysiące złotych, odpowiedział „wziąć kredyt, zmienić pracę” po tegoroczny przykład z prezydentem Andrzejem Dudą, którego zapytano w KFC, dlaczego łamie konstytucję. W przypadku sytuacji emocjonalnych bardziej chodzi o empatię niż o racje. Nawet jeśli Włodzimierz Cimoszewicz miał rację z ubezpieczeniami to doświadczeni przez powódź nie tego od niego oczekiwali. Co innego gdyby sąsiad, któremu zalało dom, powiedział „stary, trzeba było się ubezpieczać”, a co innego, gdy ze stolicy przyjeżdża premier i … poucza. Tak to jest odbierane. A nikt nie lubi być pouczany. W kryzysie zanim poznamy czyjeś racje, wolimy poczuć, że ma serce.
Wysoka cena ocen
Kampanijny przykład zza oceanu: rok 1992, Stany Zjednoczone, o prezydenturę walczą George H. W. Bush, Bill Clinton i Ross Perot. W debacie z udziałem publiczności jedna z kobiet pyta, jak dług publiczny USA wpłynął na życie każdego z kandydatów? W samym pytaniu kobieta zdawała się mylić dług z recesją. Znów, wyborca nie zawsze musi być specjalistą w dziedzinie. Istotna jest różnica zachowań między Bushem a Clintonem. O ile ten pierwszy właściwie zbył kobietę i stwierdził, że nie trzeba być dotkniętym przez recesję, by wiedzieć jak to jest. O tyle Clinton ruszył w stronę publiczności, zapytał salę, jak to wpłynęło na ich życie i zaczął opowiadać o swoich doświadczeniach. Co ważne, nie oceniał i nie krytykował. Dobrze rozpoznał emocje innych i wykazał empatię. Spotkania Billa Clintona czy później Baracka Obamy można studiować jako lekcje inteligencji emocjonalnej w praktyce. Wraz z rozwojem kanałów newsowych i mediów społecznościowych to nie są już spotkania tylko dla wybranych. Transmitowane „na żywo” i rozpowszechniane niczym wirus on-line, mogą „zarazić” sympatią lub antypatią. I tak np. 40 dni protestu osób niepełnosprawnych w sejmie były 40 dniami szans na wykazanie inteligencji emocjonalnej. Niezależnie od przyjętych lub nie- rozwiązań prawnych, w pamięci zostaną obrazy, słowa i styl rozmowy (lub jej brak, jak w przypadku Beaty Szydło). A jeśli wyborcy powoli zaczną zapominać, konkurenci i tak przypomną to w kampanii.
Słuchać i jeszcze raz słuchać
Muzyk, który wychodzi z baru, bagatelizując niezadowolonego fana, może nabawić się łatki rozkapryszonej gwiazdy. Ale jeśli polityk na własne życzenie zyskuje łatkę ignoranta lub aroganta to psuje wizerunek tak swój, jak i reprezentantów całej klasy. Politycy chcą, by uważano ich za mądrych. Skoro tak to warto, by trenując inteligencję emocjonalną, zapamiętali pewien cytat z Davida Ogilvy’ego: „Im więcej słuchasz, tym mądrzejszy się wydajesz”.
dr
Milena Drzewiecka